Mówi się, że wszystko przychodzi w swoim czasie. A ja teraz mam naprawdę bardzo dobry czas. Taki dokładnie pomiędzy młodym a starym.

Mam swoje miejsce, wiem co chcę dalej robić, jestem zdrowa i sprawna. Mam wystarczająco dużo zasobów, by żyć jak chcę. Łagodnie mijają mi dni i noce. Wieczorami siadam na zielonym balkonie, patrzę na niebo, obserwuję nietoperze, i czuję jak patrzy na mnie oko Boga.

I wtedy pojawia się on – cały na szaro. Smutek. Rozsiada się na fotelu obok, gasi świeczki i zagania mnie do środka. Zamyka żaluzje, okna i drzwi i mówi – No patrz! Jesteś w dupie.

Rozglądam się wokół siebie i widzę dobrze utrzymane kwiatki, czyste ściany, piękne lampy, aksamitną sofkę… Wszystko idealnie. Zerkam na balkon. Pachnie. W końcu otwieram najlepsze wino i mówię do niego – ale o co ci chodzi? Kurna? Rozejrzyj się weź.

A smutek dalej – Jesteś w dupie.

– Ale co ty gadasz? Gdzie? – Upieram się przy opcji optymistycznej.

– No, tu! – mówi smutek, wskazując na moje tłuściutkie żebra. – Tu, w środku. Beznadzieja.

Siadam, patrzę do środka, faktycznie. Żadnych kwiatków, ćwierkających ptaszków, białych chmurek na niebieskim niebie. Nieżywe motylki leżą na dnie i gniją. Same zgliszcza i szarość. Nic mnie w tym środku nie cieszy. Pusto. Cicho. Ponuro wręcz. Czarna dupa, jak mawiają.

Zawsze, gdy wydaje mi się, że już mam wszystko, że teraz tylko prossecco, bita śmietana i truskawki, pojawia się on i wszystko psuje. Prossecco słodkawe, śmietana się waży, truskawki pleśnieją, a ja nie widzę sensu, by iść po nowe. Smutek jest trzykropkiem w moim radosnym słowotoku. A gdy wpadnie razem z nostalgią, to nie mam po co wychodzić na zewnątrz. Bawimy się świetnie. Oglądamy stare zdjęcia, tarzamy się w cierpieniach z przeszłości, podajemy sobie wszystkie straty z rąk do rąk, robimy całkowicie nierealne plany i na koniec opłakujemy wszystko, mając nadzieję, że żadne z nas nie obudzi się rano.

Ale rano budzę się ja. Zupełnie sama, bez smutku i bez nostalgii. Słońce grzeje mnie w stopy i myślę tylko o zapachu świeżo palonej kawy, którą zaraz zmielę i trzykrotnie zaleję wrzątkiem. A potem kawa i ja lądujemy na balkonie i planujemy sobie dzień. Bez smutku. Z nadzieją.

Dzisiaj wszystko się uda.