Z końcem roku zwijam się do środka. Zamykam co mogę, co nie mogę odkładam. Zakrywam żaluzje. Gotuję, czytam, myślę, notuję, obumieram. Jak już dobrze się zwinę, to zakopuje niespełnione nadzieje i otwieram oczy na nowe pomysły. Ciągnie mnie w drogę. Wsiadam w pociąg i pozwalam sobie na sentymenty. Po kilku dniach mam już ochotę wszystko odciąć i zniszczyć, a potem w zimny grudniowy poranek o 6:00 rano…
O 6:00 rano przychodzę na świat jeszcze raz. Niechętnie. Trochę rozczarowana, bo już tyle razy się narodziłam i już co nieco wiem. Jeszcze siedzę w środku mojego cieplutkiego zawiniątka do czasu, aż przyjdzie Boże Narodzenie. Można jeszcze nie odsłaniać żaluzji i grzać się oświetloną choinką. I nagle sylwestrowa noc z hukiem wyciąga mnie na zewnątrz. Czas zacząć żyć.
Jeszcze raz.
Dwunaste dziecko jest na samym końcu, ale tuż przed początkiem. Nie ma czasu, by mogło przygotować się do startu. I pewnie dlatego dwunaste dziecko nigdy z niczym nie może zdążyć, nie śpi, pracuje, uczy się, biegnie, sprawdza, i spala się nieustannie w próbie dogonienia swoich jedenastu braci. Nie ma czasu, nie ma czasu, nie ma czasu – powtarza ciągle. Jeśli ma szczęście, to chwyci go w ramiona jakieś piękne miejsce, albo jakiś spokojny człowiek i zada to niewygodne pytanie: po co ci to? Jest wtedy szansa, że dwunaste dziecko zorientuje się, że nie musi tak zapieprzać. Może zatrzymać się, rozejrzeć, a nawet popatrzeć za siebie. I wtedy dostrzega tych, którzy już są i już wiedzą. Oczywiście nie dzieje się to od razu. Dwunaste dziecko tysiąc razy rozwali sobie nos, wielokrotnie przegra w bójkach, które zaczęło i będzie rozrywać je frustracja. Dopóki patrzy przed siebie i rozwiązania znajduje w działaniu, to nic się nie zmienia. Musi się zatrzymać i wytrzymać stagnację. Musi spojrzeć do środka i za siebie. Musi się zwinąć.
Odrobiłam lekcję całkiem niedawno. Całkiem siłowo zamknęłam się w pokoju NIC i próbowałam wytrzymać. Nie było łatwo. Przez ostatnie kilka lat pod koniec roku podejmowałam próbę robienia NIC. I w końcu udało się!

Dzisiaj zaczyna się Nowy Rok. Przede mną stoi jedenastu braci gotowych do startu. Lepszych, silniejszych, mądrzejszych, większych. A ja już nie muszę bać się, że będę ostatnia. Nie muszę patrzeć pod nogi, mogę patrzeć w niebo. Do metry dotrę i tak. W swoim czasie. Jako dwunasta.
Początek stycznia.
Zaraz narodzą się pierwsze dzieci.
Wąż gryzie swój ogon.